Domowy sos boloński od A do Z :)

piątek, 31 maja 2013

Cudowny dzień :) Mogłam dziś zrobić sobie wolne z pracy i co nieco pozajmować się swoimi sprawami.
Oczywiście rajdując po mieście zaglądnęłam do kilku sklepów i kupiłam sobie kosmetyki Ziaji i Bielendy oraz uzupełniłam zapas kawy.

Na koniec wybrałam się do budki jarzynowej, w której chciałam kupić składniki na sos bolognese. Przepis znalazłam dwa dni temu na blogu Krakowskiego Makaroniarza, i od tego czasu nie mogłam się doczekać, aby go zrobić. Do sosu potrzebnych jest tylko kilka składników, jednak oczywiście okazało się, że na moim osiedlu nie da się nigdzie kupić selera naciowego. Mieszkam niby w centrum miasta, jednak do najbliższego sensownie wyposażonego marketu muszę zasuwać 20 minut na nogach. W osiedlowych sklepikach są tylko podstawowe warzywa. Daleko mam też do bankomatu. No ale nic, ponarzekałam sobie ;) Kupiłam zwykłego selera, tym razem musiał zastąpić nać.


Przy okazji kupiłam kilogram truskawek, które dziś były w jeszcze dość wysokiej cenie 10 złotych za kilogram, ale smakują cudownie... były warte swojej ceny :) Na razie będę je jadła same, ale z następnych które kupię zrobię mój ulubiony koktajl na kefirze lub maślance.


Po powrocie do domu zabrałam się do szykowania bolognese. Przygotowanie składników i gotowanie sosu bardzo mnie zrelaksowały, ale i zaostrzyły apetyt. Zrobiłam wielką patelnię sosu, starczy ja jakieś 5-6 sporych porcji.


Oczywiście wypróbowałam moje dzieło :) Sos nabrał słodyczy z marchewki, jest pyszny i wreszcie domowy, nie ze słoika! Zwróćcie uwagę, że w przepisie nie ma żadnych ziół. Ja zdecydowałam się dodać odrobinę oregano z domowej hodowli parapetowej. Pastę przygotowałam sobie z makaronem tagliatelle. Super pasował. :)


Wieczorem wraz z Mężem wybrałam się na siłownię, na trening. Zrobiłam godzinny trening obwodowy a potem jeszcze 30 minut aerobów na crosstrainerze. Nie musiałam się wysilać, bo po treningu byłam już tak zmęczona, że serce biło 135 na minutę nawet przy lekkim machaniu rękami i nogami, przy niskim obciążeniu.

Dziś koniec miesiąca. Rano waga pokazała 79,9 kg. Jutro rano będę się mierzyć, choć wiem, że nie będzie cudownych spadków, bo praktycznie przez pół miesiąca nie ćwiczyłam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz